piątek, 18 grudnia 2009

Tallinn my love

W zeszly weekend udalo nam sie w koncu wyskoczyc za miedze do Talina. Wszyscy mowili, ze jeden dzien starczy na obskoczenie wszystkiego. Nam nie starczyly dwa dni. Tak urokliwego miasteczka nigdy nie widzialam.

Pierwsze co pozwala nam sie wczuc w klimat, to podroz. Trzy godziny promem to mozliwosc poznania alkoholowych mozliwosci Finow. Z Helsinek wyplynelismy o 8 rano, na prom udalo nam sie dostac gdzies przed wpol do. I mniej wiecej juz o tej porze mozna bylo sie wszedzie natknac na pijacych Finow. W restauracji, gdzie udalysmy sie na poranna kawe, siedziala starszyzna narodu, jedzac gorace kielbasy (wpol do osmej rano!!), pijac szampana (!!) albo piwo (!). Zas na wszystkich korytarzach, przejsciach i schodach zalegal kwiat mlodziezy finskiej, chlejac jamnika jednego za drugim.

Trzy godziny w takim towarzystwie moze zmeczyc. Ale, niczym niezrazone, ruszylysmy do razu na podboj miasta. I wlasciwie juz przy pierwszym kroku postawionym na terenie starego miasta zakochalysmy sie na amen.

Przeczytalam kiedys, ze Talin jest najpieknieszym miastem Europy. Ojj tak! Wystarczy przejsc sie tymi malymi uliczkami wsrod niewysokich roznokolorowych i rownowymiarowych domkow, zeby sie zakochac bez pamieci. Nawet jesli czesc z tych kamienic jest stara i wymaga gruntownego remontu, nadal ma to swoj urok.











Estonczycy bardzo pielegnuja hanzeatyckie tradycje w Talinie. Mozna znalezc tutaj bardzo duzo odwolan do historii. Jedna z najbardziej znanych restauracji w miescie to oczywiscie 'Olde Hansa', w ktorej czas zatrzymal sie kilkaset lat temu. Kazdy szczegol jest dopracowany, zeby miejsce utrzymywalo klimat Hanzy. W roznych punktach starego miasta natknelysmy sie takze na wozki, gdzie mozna bylo kupic prazone migdaly. Wprost od kupcow Hanzy, oczywiscie.


Mialysmy niezwykle szczescie, ze wybralysmy sie do Talina akurat wtedy. Przez prawie caly grudzien w miescie odbywal sie targ swiateczny. Na rynku mozna bylo kupic rozne roznosci, od skarpetek i rekawiczek, przez figurki i kubeczki, az po cudnie rozgrzewajacego glögi, czyli naszego grzanca. Spacerujac po tych waskich uliczkach z grzancem parzacym zmarzniete palce mialo sie wrazenie, jakby bylo sie w jakims zupelnie innym swiecie. Wszystko bylo takie spokojne, powolne i magiczne.

Dwa dni minely bardzo szybko. Chodzilysmy non stop, stopy i rece nam odmarzaly, a i tak nie zobaczylysmy wszystkiego, co stare miasto ma do zaoferowania. Jak mozna po jednym dniu myslec, ze zobaczylo sie wszystko, co w Talinie jest warte zobaczenia?

Smieszy mnie, ze musialam wybrac sie az do Talina, zeby poczuc cala te atmosfere swiateczna. W Helsinkach sie tego nie czuje. Niby tez mamy swiateczny targ, niby tez ulice sa juz przystrojone, a po ulicach pomykaja swiete Mikolaje, ale jednak nastroju w tym za grosz. Dopiero tutaj...



I maly polski smaczek na koniec. Znalazlysmy na jakims plocie swiezo naklejone wycinki z polskich gazet. Kto by pomyslal? :)

poniedziałek, 14 grudnia 2009

Za oknem -5, nie kocham cie juz...

Caly grudzien byl bardzo cieply, az sie wierzyc nie chcialo, jak sie patrzylo na termometr. Kto by pomyslal - swieta sie zblizaja, a temperatura kolo 5? Ani mrozu, ani sniegu - do dupy troche taka zima.

No i prosze. Doigralam sie. Dzisiaj dostalam to, co chcialam, nawet w nadmiarze.


Nie pamietam, kiedy ostatni raz w Polsce chodzilam w grubych rajstopach, podkolanowkach i dzinsach oraz w dlugiej bluzce, golfie, polarze i swetrze. Co wiecej - nie wiem, czy dam rade wiecej na siebie wcisnac, a juz na jutro zapowiadaja -18. Bedzie wesolo.