wtorek, 23 lutego 2010

Fazer!

Dostac sie na wycieczke do fabryki Fazera graniczy niemalze z cudem. Najblizszy wolny termin jest na czerwiec, ale cale szczescie udalo nam sie awansowac z listy rezerwowej, zebralismy odpowiednia ilosc osob i w ten oto sposob moglismy troche pobuszowac po korytarzach fabryki.

Grupa musi liczyc minimum dziesiec osob i z poczatku obawialysmy sie, ze jest to troche nie wykonalne. Termin na wtorek na 9 rano i to do tego w Vantaa, gdzie jedzie sie z godzine, budzil nieco nasz niepokoj. Ale propaganda na fejsbuku dala rezultaty i bylo nas nieco ponad dwudziestka. Ciesze sie, ze az tyle sie nas zebralo, bo akurat wczoraj ESN organizowalo wlasna erasmusowa wycieczke, wiec balysmy sie troche, ze wiekszosc ludzi chetniej pojedzie z nimi. No ale logiczne, ze z nami fajniej niz z ESNem, prawda?

Spotkalismy sie na ostatnim przystanku metra, po czym przeszlismy na autobus i wtedy zaczely sie problemy. Stoi nas dwudziestka na przystanku, autobus podjezdza, nikt sie nie ruszyl i autobus nam odjechal. Sprzed nosa! Niestety, to byl jedyny besposredni autobus, ktory na dodatek jezdzi raz na godzine. Uczucie, kiedy stoisz na przystanku, a tuz przed toba odjezdza ci autobus, na ktory by sie spokojnie zdazylo, troche miazdzy. Cale szczescie dziesiec minut pozniej przyjezdzal inny autobus, ktorym mozna bylo pojechac, ale trzeba bylo jeszcze z kwadrans isc. Nie mielismy wyjscia, pojechalismy i potem brnelismy przez zaspy i sniezyce przy dwunastostopniowym mrozie. Mowilam juz, ze nienawidze zimy...?

Juz samym tym spacerem zasluzylismy na duzy zastrzyk czekoladowych kalorii!

Fabryka Fazera moze nie wyglada zbyt imponujaco z zewnatrz, ale tworzy taki jakby maly wlasny swiat. Karl Fazer, zakladajac to przedsiebiorstwo, postawil sobie za cel, zeby bylo ono wyjatkowo przyjazne pracownikom. Dlatego sa tam osobne pokoje, gdzie mozna zostawic dziecko na czas pracy, kafejki i restauracja dla pracownikow, obiekty sportowe jak np korty tenisowe, etc. Niestety, do zwiedzania dostepny jest zaledwie malenki wycinek tego calego kompleksu. Najbardziej czekalam na to, zeby moc zobaczyc, jak wyglada praca przy tych czekoladowych liniach. Wiecie, sortowanie, pakowanie, segregowanie i takie tam. Niestety, teraz w Finlandii jest tzw. 'ski holiday' czyli po prostu - ferie. Nie tylko w szkolach (poza uniwerstytetami...), ale jak widac takze w roznych przedsiebiorstwach. Oprowadzono nas tylko po jednej sali, gdzie staly nieczynne maszyny sortujace. Wczesniej obejrzelismy dwa filmy (o historii fabryki oraz wlasnie o tym, jak sie produkuje czekolade), zobaczylismy jakies maszyny mieszajaco-gotujace, ale mimo wszystko tego najfajniejszego nie widzielismy. Szkoda.

No ale wszystko wynagrodzil nam pokoj z czekolada, gdzie mozna bylo jesc ile sie chce. Przeliczylam sie, myslalam, ze zjem wiecej, ale nawet nie sprobowalam wszystkiego, co tam bylo. Zaslodzilam sie okropnie, sadze, ze mam dosc czekolady na dlugo. Moze nawet do konca dnia ;) Tak jak wszyscy rwali sie do jedzenia od momentu, jak tylko weszlismy do srodka, tak potem na haslo 'mozemy juz isc? tam czeka wiecej slodyczy' zaczeli jeczec.

Na koniec dostalismy paczuszke z kilkoma rodzajami fazerowych slodyczy oraz z fazerowym chlebem. Bo chlebki tez pieka. Calkiem calkiem, nawet. Dla studentow taka paczuszka to na wage zlota ;)

Moze i nie bylo nam dane pomaczac paluszkow w wielkich kontenerach czekolady i podebrac cukierkow bezposrednio z linii produkcyjnej, ale mimo wszystko wycieczka byla udana. Mam nadzieje, ze moze uda mi sie jeszcze kiedys podpiac pod jakas grupe i zobaczyc fabryke w pelni sil produkcyjnych.

wtorek, 16 lutego 2010

Saneczkowy wtorek

Ostatni wtorek karnawalu to w Finlandii swieto saneczkowe. Przez caly dzien przez miasto przechodzily wielkie grupy studentow ubranych w swoje haalarit


czyli kombinezony, ktorych kolor oznacza przynaleznosc do danego wydzialu. Ciemna zielen to wydzial humanistyczny, czyli moj - jakby nie bylo ;) Na haalaritach studenci przyczepiaja wszelkie mozliwe naszywki, organizacji, klubow, roznych firm, jak widac na powyzszym zdjeciu. Im wiecej tego, tym ciekawiej wyglada. Kwestia doboru tych naszywek nadal jest dla mnie tajemnica, ale pewnie jak juz tu przyjade studiowac w normalnym trybie, to sie wszystkiego dowiem ;) W tych kombinezonach chodzi sie w czasie wszelkich mozliwych imprez - vappu, inauguracja roku (wraz z przyleglymi imprezami plenerowymi) czy wlasnie laskiaistiistai, czyli dzisiejszy saneczkowy wtorek.

Tak wiec jak juz mowilam - miasto zostalo dzisiaj zdominowane przez poprzebieranych modych Finow lazacych wszedzie z sankami czy jabluszkami. Jak tylko znalazlo sie jakiekolwiek miejsce do zjezdzania, bylo oblegane. Najwieksza frajde sprawialo mi gapienie sie przez okno w czasie wykladow na wszystkich, ktorzy postanowili pozjezdzac po mega obsniezonych schodach Tuomiokirkko (Bialej Katedry). Schody sa diabelnie wysokie i od czasu, jak zaczelo sniezyc, w ogole nie odsniezane. Zaluje, ze nie mialam na czym zjechac (bo dupozjazd niestety nie wchodzil w rachube), bo to musi byc niezapomniane przezycie. Zwlaszcza przejechanie przez ulice na samym koncu zjazdu musialo dawac niezlego adrenalinowego kopa.

Ale za to aby wczuc sie tak do konca w klimat, skusilam sie tez na typowo dzisiejszy finski obiad. Zupa grochowa i na deser laskiaispullat, czyli buleczki kardamonowe ze smietana i dzemem/migdalowa masa w srodku. Pysznosci!

Tak jak my mamy swoje swieto paczka, tak Finowie lacza przyjemne z jeszcze przyjemniejszym, mianowicie slodkosci wraz z zabawa na swiezym powietrzu. Saneczkowanie tak de facto zaczyna sie juz w niedziele, ale to wlasnie dzisiaj wiekszosc studentow zrywa sie z zajec, zeby w taki sposob pobawic sie w ostatnie dni karnawalu. Coz, nawet nasi wykladowcy byli dzis nieco zdziwieni, ze siedzimy na zajeciach, zamiast szlajac sie z sankami po miescie i korzystac z tak pieknej studenckiej tradycji :)

poniedziałek, 8 lutego 2010

Przedwiosnie

Czuc juz wiosne.
Wprawdzie sniegu wszedzie jeszcze po kostki, a w niektorych miejscach nawet po kolana, lecz widac juz bezsprzeczne oznaki nadchodzacych zmian. Finowie coraz czesciej zamieniaja zimowe plaszcze na wiosenne plaszczyki odslaniajace nerki. Widac coraz wiecej rozpietych kurtek, poluzowanych szalikow, precz poszly rekawiczki i czapki. Coraz mniej tez zauwazylam zimowcow. Finowie znow przerzucili sie na trampeczki i lekkie polbuciki, dzis udalo mi sie nawet dostrzec dziewuszke w crocs'ach. Co do mnie, to zdarza mi sie przemieszczac miedzy budynkami w rozpietym plaszczu. No i calkowicie zrezygnowalam z rajstop pod dzinsami. Jest cieplo i stanowczo jedna para rekawiczek to w sam raz, a czasami i nawet za duzo.
Kto by pomyslal, ze temperatura -1 moze uczynic az taka roznice! :)