niedziela, 2 maja 2010

Vappu 2010

Vappu, inaczej swieto pracy w praktyce bedace najwiekszym swietem studenckim w Finlandii. Cos na ksztalt naszych juwenaliow, z tym ze skondensowane i podane w ciagu dwoch dni. Samo vappu swietowane jest pierwszego maja, ale Finowie zaczynaja juz wieczor wczesniej.

30 kwietnia o godzinie 18 fontanna Havis Amandy zostaje oczapkowana slynna finska czapeczka. Wszyscy Finowie w ciagu tych dwoch dni ciagle je nosza. 'Prawo' do posiadania tych czapek otrzymuje sie wraz z ukonczeniem liceum, a tradycja ta siega wielu juz dekad wstecz. Bardzo uroczy byl widok ludzi z pokolenia naszych dziadkow i babc, ktorzy na vappu ubieraja pozolkle i nieco juz znoszone czapki, ktore na pewno wiele juz roznych vappu przezyly.

Po czapkowaniu Amandy ludzie rozchodza sie po wszelkich parkach, uliczkach i placach i zaczyna sie calonocne picie. Typowo finskie podejscie - niewazne czym, wazne ze na umor. Nasze picie skonczylo sie dosc ciekawie, bo udalo nam sie okupowac slynny juz pomnik trzech kowali. Wlazlysmy na niego w towarzystwie kilku finskich zuli, ktorzy (zapewne z powodu duzego stezenia alkoholu we krwi) byli wyjatkowo rozmowni i komunikatywni.

Pierwszego maja, czyli we wlasciwe Vappu, wszyscy Finowie duzi i mali piknikuja we wszystkich mozliwych parkach. Najslynniejszy park Kaivopuisto na poludniu Hellu w czasie Vappu jest nie do poznania. Tluuuumy jakich park przez caly rok nie widzial. Muzyka, balony, poprzebierani ludzie, a nawet - sauna.
Sauna ruchoma, przewozna, wyjatkowo stylowa i
co najwazniejsze - dziajalaca. A zeby podtrzymac kulture saunowania, nikt nie skalal swietego miejsca, wchodzac tam w ubraniu. Jedynym dozwolonym elementem garderoby tego dnia byla oczywiscie czapeczka. Zreszta - zobaczcie sami. Na zdjeciu przedstawiciel gatunku 'Prawdziwy Fin'.
Vappu naprawde warto tutaj przezyc. Im mniej sie z niego pamieta, tym lepsze swietowanie. Ja wprawdzie pamietam chyba wszystko, ale i tak caly ten maraton picia i swietowania uwazam za udany :)

wtorek, 23 lutego 2010

Fazer!

Dostac sie na wycieczke do fabryki Fazera graniczy niemalze z cudem. Najblizszy wolny termin jest na czerwiec, ale cale szczescie udalo nam sie awansowac z listy rezerwowej, zebralismy odpowiednia ilosc osob i w ten oto sposob moglismy troche pobuszowac po korytarzach fabryki.

Grupa musi liczyc minimum dziesiec osob i z poczatku obawialysmy sie, ze jest to troche nie wykonalne. Termin na wtorek na 9 rano i to do tego w Vantaa, gdzie jedzie sie z godzine, budzil nieco nasz niepokoj. Ale propaganda na fejsbuku dala rezultaty i bylo nas nieco ponad dwudziestka. Ciesze sie, ze az tyle sie nas zebralo, bo akurat wczoraj ESN organizowalo wlasna erasmusowa wycieczke, wiec balysmy sie troche, ze wiekszosc ludzi chetniej pojedzie z nimi. No ale logiczne, ze z nami fajniej niz z ESNem, prawda?

Spotkalismy sie na ostatnim przystanku metra, po czym przeszlismy na autobus i wtedy zaczely sie problemy. Stoi nas dwudziestka na przystanku, autobus podjezdza, nikt sie nie ruszyl i autobus nam odjechal. Sprzed nosa! Niestety, to byl jedyny besposredni autobus, ktory na dodatek jezdzi raz na godzine. Uczucie, kiedy stoisz na przystanku, a tuz przed toba odjezdza ci autobus, na ktory by sie spokojnie zdazylo, troche miazdzy. Cale szczescie dziesiec minut pozniej przyjezdzal inny autobus, ktorym mozna bylo pojechac, ale trzeba bylo jeszcze z kwadrans isc. Nie mielismy wyjscia, pojechalismy i potem brnelismy przez zaspy i sniezyce przy dwunastostopniowym mrozie. Mowilam juz, ze nienawidze zimy...?

Juz samym tym spacerem zasluzylismy na duzy zastrzyk czekoladowych kalorii!

Fabryka Fazera moze nie wyglada zbyt imponujaco z zewnatrz, ale tworzy taki jakby maly wlasny swiat. Karl Fazer, zakladajac to przedsiebiorstwo, postawil sobie za cel, zeby bylo ono wyjatkowo przyjazne pracownikom. Dlatego sa tam osobne pokoje, gdzie mozna zostawic dziecko na czas pracy, kafejki i restauracja dla pracownikow, obiekty sportowe jak np korty tenisowe, etc. Niestety, do zwiedzania dostepny jest zaledwie malenki wycinek tego calego kompleksu. Najbardziej czekalam na to, zeby moc zobaczyc, jak wyglada praca przy tych czekoladowych liniach. Wiecie, sortowanie, pakowanie, segregowanie i takie tam. Niestety, teraz w Finlandii jest tzw. 'ski holiday' czyli po prostu - ferie. Nie tylko w szkolach (poza uniwerstytetami...), ale jak widac takze w roznych przedsiebiorstwach. Oprowadzono nas tylko po jednej sali, gdzie staly nieczynne maszyny sortujace. Wczesniej obejrzelismy dwa filmy (o historii fabryki oraz wlasnie o tym, jak sie produkuje czekolade), zobaczylismy jakies maszyny mieszajaco-gotujace, ale mimo wszystko tego najfajniejszego nie widzielismy. Szkoda.

No ale wszystko wynagrodzil nam pokoj z czekolada, gdzie mozna bylo jesc ile sie chce. Przeliczylam sie, myslalam, ze zjem wiecej, ale nawet nie sprobowalam wszystkiego, co tam bylo. Zaslodzilam sie okropnie, sadze, ze mam dosc czekolady na dlugo. Moze nawet do konca dnia ;) Tak jak wszyscy rwali sie do jedzenia od momentu, jak tylko weszlismy do srodka, tak potem na haslo 'mozemy juz isc? tam czeka wiecej slodyczy' zaczeli jeczec.

Na koniec dostalismy paczuszke z kilkoma rodzajami fazerowych slodyczy oraz z fazerowym chlebem. Bo chlebki tez pieka. Calkiem calkiem, nawet. Dla studentow taka paczuszka to na wage zlota ;)

Moze i nie bylo nam dane pomaczac paluszkow w wielkich kontenerach czekolady i podebrac cukierkow bezposrednio z linii produkcyjnej, ale mimo wszystko wycieczka byla udana. Mam nadzieje, ze moze uda mi sie jeszcze kiedys podpiac pod jakas grupe i zobaczyc fabryke w pelni sil produkcyjnych.

wtorek, 16 lutego 2010

Saneczkowy wtorek

Ostatni wtorek karnawalu to w Finlandii swieto saneczkowe. Przez caly dzien przez miasto przechodzily wielkie grupy studentow ubranych w swoje haalarit


czyli kombinezony, ktorych kolor oznacza przynaleznosc do danego wydzialu. Ciemna zielen to wydzial humanistyczny, czyli moj - jakby nie bylo ;) Na haalaritach studenci przyczepiaja wszelkie mozliwe naszywki, organizacji, klubow, roznych firm, jak widac na powyzszym zdjeciu. Im wiecej tego, tym ciekawiej wyglada. Kwestia doboru tych naszywek nadal jest dla mnie tajemnica, ale pewnie jak juz tu przyjade studiowac w normalnym trybie, to sie wszystkiego dowiem ;) W tych kombinezonach chodzi sie w czasie wszelkich mozliwych imprez - vappu, inauguracja roku (wraz z przyleglymi imprezami plenerowymi) czy wlasnie laskiaistiistai, czyli dzisiejszy saneczkowy wtorek.

Tak wiec jak juz mowilam - miasto zostalo dzisiaj zdominowane przez poprzebieranych modych Finow lazacych wszedzie z sankami czy jabluszkami. Jak tylko znalazlo sie jakiekolwiek miejsce do zjezdzania, bylo oblegane. Najwieksza frajde sprawialo mi gapienie sie przez okno w czasie wykladow na wszystkich, ktorzy postanowili pozjezdzac po mega obsniezonych schodach Tuomiokirkko (Bialej Katedry). Schody sa diabelnie wysokie i od czasu, jak zaczelo sniezyc, w ogole nie odsniezane. Zaluje, ze nie mialam na czym zjechac (bo dupozjazd niestety nie wchodzil w rachube), bo to musi byc niezapomniane przezycie. Zwlaszcza przejechanie przez ulice na samym koncu zjazdu musialo dawac niezlego adrenalinowego kopa.

Ale za to aby wczuc sie tak do konca w klimat, skusilam sie tez na typowo dzisiejszy finski obiad. Zupa grochowa i na deser laskiaispullat, czyli buleczki kardamonowe ze smietana i dzemem/migdalowa masa w srodku. Pysznosci!

Tak jak my mamy swoje swieto paczka, tak Finowie lacza przyjemne z jeszcze przyjemniejszym, mianowicie slodkosci wraz z zabawa na swiezym powietrzu. Saneczkowanie tak de facto zaczyna sie juz w niedziele, ale to wlasnie dzisiaj wiekszosc studentow zrywa sie z zajec, zeby w taki sposob pobawic sie w ostatnie dni karnawalu. Coz, nawet nasi wykladowcy byli dzis nieco zdziwieni, ze siedzimy na zajeciach, zamiast szlajac sie z sankami po miescie i korzystac z tak pieknej studenckiej tradycji :)

poniedziałek, 8 lutego 2010

Przedwiosnie

Czuc juz wiosne.
Wprawdzie sniegu wszedzie jeszcze po kostki, a w niektorych miejscach nawet po kolana, lecz widac juz bezsprzeczne oznaki nadchodzacych zmian. Finowie coraz czesciej zamieniaja zimowe plaszcze na wiosenne plaszczyki odslaniajace nerki. Widac coraz wiecej rozpietych kurtek, poluzowanych szalikow, precz poszly rekawiczki i czapki. Coraz mniej tez zauwazylam zimowcow. Finowie znow przerzucili sie na trampeczki i lekkie polbuciki, dzis udalo mi sie nawet dostrzec dziewuszke w crocs'ach. Co do mnie, to zdarza mi sie przemieszczac miedzy budynkami w rozpietym plaszczu. No i calkowicie zrezygnowalam z rajstop pod dzinsami. Jest cieplo i stanowczo jedna para rekawiczek to w sam raz, a czasami i nawet za duzo.
Kto by pomyslal, ze temperatura -1 moze uczynic az taka roznice! :)

poniedziałek, 25 stycznia 2010

Dzielnica postapokaliptyczna

Przeprowadzilam sie. Od stycznia mieszkam 4 minuty pociagiem od stacji glownej Helsinki. Co oznacza, ze na zajecia moge wstawac dosc pozno, zwlaszcza ze wiekszosc kursow zaczyna sie o 10 albo 12. Hurra.

Pasila, dzielnica, w ktorej teraz mieszkam, nie wyroznia sie wlasciwie niczym szczegolnym, poza cholernie wysokim zageszczeniem Afrykanczykow, Muzulmanow (nieopodal mamy Centrum Islamu) i odrobine mniejszym Azjatow na metr kwadratowy. Finskiego malo tu slychac, zwlaszcza, ze mamy tutaj akademiki, gdzie Finow ze swieca szukac. Najczescie slyszane jezyki to chinski, niemiecki i francuski. No i wszelkie arabskie, suahili czy inne bardziej poludniowe, z tym ze to bardziej na ulicach niz w akademiku.

Do stacji mam moze piec minut drogi, pociagiem cztery, na uniwerek moze niecale dziesiec. Bardzo komfortowa sytuacja, zwlaszcza porownujac z wielkimi wyprawami z Espoo do centrum, jak to bylo w zeszlym semestrze. Mankamentem mieszkania tutaj jest brak taniego sklepu typu Lidl czy Prisma (tak, Prisma to TEN sklep, z ktorego zaslynelo Espoo w ostatniego Sylwestra...), ale na razie jakos sobie radzimy. Gdyby tylko nasz kochany uniwerek postanowil wyslac nam jakies pieniadze, a nie czekac do 'poczatku nowego semestru', czyli, jesli dobrze licze, polowy lutego.

Jak na razie mieszka mi sie wygodnie, mieszkanie mam trzypokojowe, z czego jeden pokoj stoi pusty i *tadam tadam* otwarty. Baaaardzo wygodne! W ostatnim mieszkaniu zabunkrowala sie Chinka, ktorej imienia nie pamietam i chyba nie zapamietam :) Zamienilysmy kilka zdan, jest owszem sympatyczna, ale jakos nie nawiazalysmy blizszych kontaktow. Nie, nie je psow ani papuzek, tylko o 23:00 wcina chinskie pierozki. Pierozki. Coz za egzotyka! Trzeci pokoj jak stal pusty, tak stoi nadal. I nikt nie wie, co z nim bedzie. Ja tylko trzymam kciuki, by sie nie zapelnil do konca maja, bo to idealna opcja na goszczenie kogokolwiek, kto by ewentualnie mnie odwiedzil ;]

Jeszcze tylko jedno slowko odnosnie dzielnicy jako takiej. Nie da sie tego ubrac slowami, ale sprobuje w ten sposob. Jak dla mnie jest to idealne miejsce do grania w Neuroshime. Architekci chyba zyli w przekonaniu, ze niedlugo wybuchnie konflikt nuklearny i wszystkie budynki mieszkalne i nie tylko powinny robic za schrony. Wszystko jest dwu-, trzypoziomowe. Idziesz ulica, a tu nagle zamienia sie ona w most, pod ktorym przebiegaja inne ulice (i domy!) poziom nizej. Idziesz dalej, a tam schody do gory, gdzie masz kolejny poziom. Jesli liczyc wszystkie zjazdy do garazy z najnizszych poziomow, to by sie naliczylo ich moze z piec. Wszystko szare i smetne, masywne i przygnebiajace. I przygotowane na ewentualny wybuch konfliktu z Iranem.

Ale nie damy sie temu przygnebieniu! Nie musze przechodzic przez cala te dzielnice, wiec moze jakos wytrzymam do konca maja.

Nie wiem, czy zdjecia beda w stanie oddac klimat Pasili, ale postaram sie kilka wrzucic tutaj i pokazac, w jak pieknych okolicznosciach fauny - i byc moze flory - przyszlo mi tu mieszkac.

piątek, 18 grudnia 2009

Tallinn my love

W zeszly weekend udalo nam sie w koncu wyskoczyc za miedze do Talina. Wszyscy mowili, ze jeden dzien starczy na obskoczenie wszystkiego. Nam nie starczyly dwa dni. Tak urokliwego miasteczka nigdy nie widzialam.

Pierwsze co pozwala nam sie wczuc w klimat, to podroz. Trzy godziny promem to mozliwosc poznania alkoholowych mozliwosci Finow. Z Helsinek wyplynelismy o 8 rano, na prom udalo nam sie dostac gdzies przed wpol do. I mniej wiecej juz o tej porze mozna bylo sie wszedzie natknac na pijacych Finow. W restauracji, gdzie udalysmy sie na poranna kawe, siedziala starszyzna narodu, jedzac gorace kielbasy (wpol do osmej rano!!), pijac szampana (!!) albo piwo (!). Zas na wszystkich korytarzach, przejsciach i schodach zalegal kwiat mlodziezy finskiej, chlejac jamnika jednego za drugim.

Trzy godziny w takim towarzystwie moze zmeczyc. Ale, niczym niezrazone, ruszylysmy do razu na podboj miasta. I wlasciwie juz przy pierwszym kroku postawionym na terenie starego miasta zakochalysmy sie na amen.

Przeczytalam kiedys, ze Talin jest najpieknieszym miastem Europy. Ojj tak! Wystarczy przejsc sie tymi malymi uliczkami wsrod niewysokich roznokolorowych i rownowymiarowych domkow, zeby sie zakochac bez pamieci. Nawet jesli czesc z tych kamienic jest stara i wymaga gruntownego remontu, nadal ma to swoj urok.











Estonczycy bardzo pielegnuja hanzeatyckie tradycje w Talinie. Mozna znalezc tutaj bardzo duzo odwolan do historii. Jedna z najbardziej znanych restauracji w miescie to oczywiscie 'Olde Hansa', w ktorej czas zatrzymal sie kilkaset lat temu. Kazdy szczegol jest dopracowany, zeby miejsce utrzymywalo klimat Hanzy. W roznych punktach starego miasta natknelysmy sie takze na wozki, gdzie mozna bylo kupic prazone migdaly. Wprost od kupcow Hanzy, oczywiscie.


Mialysmy niezwykle szczescie, ze wybralysmy sie do Talina akurat wtedy. Przez prawie caly grudzien w miescie odbywal sie targ swiateczny. Na rynku mozna bylo kupic rozne roznosci, od skarpetek i rekawiczek, przez figurki i kubeczki, az po cudnie rozgrzewajacego glögi, czyli naszego grzanca. Spacerujac po tych waskich uliczkach z grzancem parzacym zmarzniete palce mialo sie wrazenie, jakby bylo sie w jakims zupelnie innym swiecie. Wszystko bylo takie spokojne, powolne i magiczne.

Dwa dni minely bardzo szybko. Chodzilysmy non stop, stopy i rece nam odmarzaly, a i tak nie zobaczylysmy wszystkiego, co stare miasto ma do zaoferowania. Jak mozna po jednym dniu myslec, ze zobaczylo sie wszystko, co w Talinie jest warte zobaczenia?

Smieszy mnie, ze musialam wybrac sie az do Talina, zeby poczuc cala te atmosfere swiateczna. W Helsinkach sie tego nie czuje. Niby tez mamy swiateczny targ, niby tez ulice sa juz przystrojone, a po ulicach pomykaja swiete Mikolaje, ale jednak nastroju w tym za grosz. Dopiero tutaj...



I maly polski smaczek na koniec. Znalazlysmy na jakims plocie swiezo naklejone wycinki z polskich gazet. Kto by pomyslal? :)

poniedziałek, 14 grudnia 2009

Za oknem -5, nie kocham cie juz...

Caly grudzien byl bardzo cieply, az sie wierzyc nie chcialo, jak sie patrzylo na termometr. Kto by pomyslal - swieta sie zblizaja, a temperatura kolo 5? Ani mrozu, ani sniegu - do dupy troche taka zima.

No i prosze. Doigralam sie. Dzisiaj dostalam to, co chcialam, nawet w nadmiarze.


Nie pamietam, kiedy ostatni raz w Polsce chodzilam w grubych rajstopach, podkolanowkach i dzinsach oraz w dlugiej bluzce, golfie, polarze i swetrze. Co wiecej - nie wiem, czy dam rade wiecej na siebie wcisnac, a juz na jutro zapowiadaja -18. Bedzie wesolo.