sobota, 31 października 2009

Matka oli hauska. Czyli pozdroz byla wesola :)

Wrocilam z naszego spontanicznego podbijania Finlandii. Cztery dni, piec miast, wydane chyba grubo ponad 200 euro w sumie. I jedna konkluzja: przejazdy - 75 euro, noclegi - 75 euro, radosc odkrywania miejsc nieznanych - bezcenna, ale NIE ZA WSZYSTKO zaplacisz karta Maestro. Trzeba pamietac o tym na przyszlosc.

Odwiedzilysmy z Natalia w czasie naszej dosc spontanicznej wyprawy: Kuopio, Kajaani, Sotkamo (wraz z przyleglosciami w postaci Vuokatti i terenow okolicznych) i Joensuu. Kuopio juz znalam wczesniej, poza tym - jak to z wiekszoscia finskich miast bywa - wystarczy dzien, by je cale obleciec i moc powiedziec, ze juz sie wie, gdzie sa najwazniejsze atrakcje turystyczne.

Kajaani zaliczylysmy tez tak jakby przelotem, w dlugim oczekiwaniu na autobus do Sotkamo. Wystarczylo, by przejsc centrum, obejrzec glowny kosciol, piekny zolciutko-kurczaczkowy ratusz, kilka pomnikow (standardowo - ku pamieci tych, co polegli za ojczyzne; w kazdym miescie widzialysmy przynajmniej jeden taki pomnik), a nawet zjesc obiad. Warto tam jeszcze kiedys wrocic, bo chce odwiedzic tam co najmniej dwa miejsca. Ale na razie robie sobie szlaban na podrozowanie.

Najwieksze wrazenie zrobilo na nas Vuokatti i okolice. Miejsce jest typowo rekreacyjno-sportowe. Spa. Baseny. Stoki narciarskie i skocznie. Trasy spacerowe. Szlaki wedrowne. Tam pojechalysmy (znow dosc spontanicznie) poszwendac sie po lasach. Wyruszylysmy trasa Eino Leino:

Trasa srednio wymagajaca, ale za to niesamowicie malownicza. Uroku dodawal jej sniezek lezacy na sciezkach i drzewach oraz zamarzniete stawy i jeziora w okolicy. Widok ze szczytu Vuokattivaara byl naprawde wart tego gramolenia sie pod gore w mrozie. Choc wspinanie sie pod gore nie bylo koniec koncow takie zle, bo droga w dol wiodla przez nieco podmokle tereny i czulysmy sie, jakbysmy trafily na jakies bagno.

Marzy mi sie wyruszenie w podobna trase, ale duzo dluzsza. Taka kilkudniowa, ze spaniem w domku na szlaku zwanym 'kota'.

W takiej kocie mozna przenocowac, ogrzac sie, a czasami nawet skorzystac z sauny. Jedynym warunkiem jest pozostawienie wszystkiego w takim stanie, w jakim sie go zastalo. Posprzataj po sobie. Narab troche drewna. O dziwo, jakos sie ten system tu sprawdza ;]

Sotkamo zostawilysmy sobie na nastepny dzien, bo wrocilysmy nieco zmeczone po calym dniu na swiezym powietrzu. Padlysmy jak muchy kolo 22 (my! ktore zawsze siedzimy do idiotycznych godzin nocnych!) i nastepnego dnia pozwiedzalysmy te prawie 11tysieczna metropolie. To byl czwartek i mieli racje w wiadomosciach - od czwartku temperatura drastycznie spadla. Minusow faktycznie troche bylo. Skrocilysmy wiec zwiedzanie do absolutnego minimum na rzecz hazardu na stacji autobusowej.

Po Sotkamo wpadlysmy jak po ogien do Joensuu, wlasciwie tylko po to, by pojsc do muzeum. Ale muzeum bylo tego jak najbardziej warte. Karelia w pigulce. I, jak wszystkie chyba skandynawskie muzea, dopieszczone tak, ze nudzic sie nie mozna. Prezentacje multimedialne, makiety, odsluchy muzyki, stanowiska komputerowe - cokolwiek sobie czlowiek zamarzy. Mozna dotknac, posluchac, obejrzec, niemalze polizac. Nic dziwnego, ze spotkalysmy tam calkiem sporo mlodych ludzi, ktorzy poszli sobie w to piekne czwartkowe poopludnie do muzeum ze znajomymi, a nie pod przymusem ze szkola. U nas widok raczej niespotykany.

Joensuu sprawilo na nas wrazenie bardzo studenckiego miasta. Dosc duzo mlodych ludzi, duuuuzo pubow (samych irlandzkich knajp z Guinessem w centrum widzialam dwa), knajpeczek i restauracji, a do tego, pozor! pozor! bary z niezdrowym zarciem czynne do 4! Znaczy sie - w Joensuu imprezy koncza sie pozno, a nie jak erasmusowe imprezy w Hell, gdzie o 2 zwija sie manatki ;] CIMO (organizacja, dzieki ktorej rok temun bylam na kursie w Oulu) organizuje nam wyjazdy stypendialne na koniec studiow na semestr do Finlandii celem szykowania pracy mgr. Zaczynam rozwazac wyjazd do Joensuu ;]

I tak wlasciwie po krotkim obiegu centrum Joensuu wrocilysmy do Helsinek. Punkt sprzedazy biletow na pociag wygladal niemal jak terminal lotniczy w Turku - jeden wielki barak wygladajacy jak zywcem wyjety z placu budowy. Za to pociag - ach, gdyby tak wszystkie pociagi u nas wygladaly... Jak mysle o tym, ze w Polszy znow czeka mnie ponad 5godzinne kwitniecie w naszym kochanym pekape (chyba ze znow sie czas podrozy na trasie Gdynia-Poznan wydluzyl...), to az sie odechciewa.

Wrocilam padnieta, ale zadowolona. Mam nadzieje, ze w czasie wiosennej przerwy jakos mniej spontanicznie, a bardziej z glowa uda nam sie zorganizowac sobie czas. A teraz pozostaly mi dwa dni wolnego i trzeba je jakos rozsadnie wykorzystac. Najlepiej odpoczac po wycieczce :)

1 komentarz: