piątek, 18 grudnia 2009

Tallinn my love

W zeszly weekend udalo nam sie w koncu wyskoczyc za miedze do Talina. Wszyscy mowili, ze jeden dzien starczy na obskoczenie wszystkiego. Nam nie starczyly dwa dni. Tak urokliwego miasteczka nigdy nie widzialam.

Pierwsze co pozwala nam sie wczuc w klimat, to podroz. Trzy godziny promem to mozliwosc poznania alkoholowych mozliwosci Finow. Z Helsinek wyplynelismy o 8 rano, na prom udalo nam sie dostac gdzies przed wpol do. I mniej wiecej juz o tej porze mozna bylo sie wszedzie natknac na pijacych Finow. W restauracji, gdzie udalysmy sie na poranna kawe, siedziala starszyzna narodu, jedzac gorace kielbasy (wpol do osmej rano!!), pijac szampana (!!) albo piwo (!). Zas na wszystkich korytarzach, przejsciach i schodach zalegal kwiat mlodziezy finskiej, chlejac jamnika jednego za drugim.

Trzy godziny w takim towarzystwie moze zmeczyc. Ale, niczym niezrazone, ruszylysmy do razu na podboj miasta. I wlasciwie juz przy pierwszym kroku postawionym na terenie starego miasta zakochalysmy sie na amen.

Przeczytalam kiedys, ze Talin jest najpieknieszym miastem Europy. Ojj tak! Wystarczy przejsc sie tymi malymi uliczkami wsrod niewysokich roznokolorowych i rownowymiarowych domkow, zeby sie zakochac bez pamieci. Nawet jesli czesc z tych kamienic jest stara i wymaga gruntownego remontu, nadal ma to swoj urok.











Estonczycy bardzo pielegnuja hanzeatyckie tradycje w Talinie. Mozna znalezc tutaj bardzo duzo odwolan do historii. Jedna z najbardziej znanych restauracji w miescie to oczywiscie 'Olde Hansa', w ktorej czas zatrzymal sie kilkaset lat temu. Kazdy szczegol jest dopracowany, zeby miejsce utrzymywalo klimat Hanzy. W roznych punktach starego miasta natknelysmy sie takze na wozki, gdzie mozna bylo kupic prazone migdaly. Wprost od kupcow Hanzy, oczywiscie.


Mialysmy niezwykle szczescie, ze wybralysmy sie do Talina akurat wtedy. Przez prawie caly grudzien w miescie odbywal sie targ swiateczny. Na rynku mozna bylo kupic rozne roznosci, od skarpetek i rekawiczek, przez figurki i kubeczki, az po cudnie rozgrzewajacego glögi, czyli naszego grzanca. Spacerujac po tych waskich uliczkach z grzancem parzacym zmarzniete palce mialo sie wrazenie, jakby bylo sie w jakims zupelnie innym swiecie. Wszystko bylo takie spokojne, powolne i magiczne.

Dwa dni minely bardzo szybko. Chodzilysmy non stop, stopy i rece nam odmarzaly, a i tak nie zobaczylysmy wszystkiego, co stare miasto ma do zaoferowania. Jak mozna po jednym dniu myslec, ze zobaczylo sie wszystko, co w Talinie jest warte zobaczenia?

Smieszy mnie, ze musialam wybrac sie az do Talina, zeby poczuc cala te atmosfere swiateczna. W Helsinkach sie tego nie czuje. Niby tez mamy swiateczny targ, niby tez ulice sa juz przystrojone, a po ulicach pomykaja swiete Mikolaje, ale jednak nastroju w tym za grosz. Dopiero tutaj...



I maly polski smaczek na koniec. Znalazlysmy na jakims plocie swiezo naklejone wycinki z polskich gazet. Kto by pomyslal? :)

poniedziałek, 14 grudnia 2009

Za oknem -5, nie kocham cie juz...

Caly grudzien byl bardzo cieply, az sie wierzyc nie chcialo, jak sie patrzylo na termometr. Kto by pomyslal - swieta sie zblizaja, a temperatura kolo 5? Ani mrozu, ani sniegu - do dupy troche taka zima.

No i prosze. Doigralam sie. Dzisiaj dostalam to, co chcialam, nawet w nadmiarze.


Nie pamietam, kiedy ostatni raz w Polsce chodzilam w grubych rajstopach, podkolanowkach i dzinsach oraz w dlugiej bluzce, golfie, polarze i swetrze. Co wiecej - nie wiem, czy dam rade wiecej na siebie wcisnac, a juz na jutro zapowiadaja -18. Bedzie wesolo.

sobota, 21 listopada 2009

Rozwijamy sie kulinarnie!

Tak jak zawsze listopad byl dla mnie najbardziej przybijajacym miesiacem, tak teraz przyniosl mi kilka naprawde bardzo fajnych chwil i z pewnoscia zostanie zapamietany, jako miesiac przelomowy, w czasie ktorego moj tutaj-pobytowy-kryzys poszedl precz. Nie bede sie teraz zaglebiac w te 'wszystkie male rzeczy, ktore sprawiaja ze sie usmiecham'*, pochwale sie za to jedna rzecza.

Rozwijam sie kulinarnie.

Do tej pory udalo nam sie ugotowac/upiec (z pelnym sukcesem) trzy potrawy finskie, wiec jak wroce do domu, bede gotowac, piec, pichcic i ogolnie zarazac ludzi bakcylem finskiej kuchni. Strzez sie, Rodzino, bedziecie musialy jesc to wszystko - obojetnie czy sie uda, czy nie! ;)

A tutaj macie efekty naszej pracy:


Lohikeitto
czyli zupa lososiowa, ktora zrobilam zupelnie sama i bez zadnej pomocy. Wyszla rewelacyjna, mimo ze na zdjeciu moze niekoniecznie wyglada. Ale to jest chyba pierwsza rzecz, ktora zrobie po powrocie z domu. Mamo, szykuj juz lososia! ;)


Korvapuustit
, potocznie tutaj przez nas zwane w dosc wulgarny sposob, z racji poczatkowej czesci nazwy ;) Buleczki kardamonowo-cynamonowe o charakterystycznym ksztalcie. Robione na spolke z Natalia, po polowie. Te tutaj to nawet wynik konkretnie mojej pracy. Czasochlonne jak cholera, ale warto, warto.


Lohikiusaus czyli 'pokusa lososiowa'. Niby zwykla zapiekanka ziemniaczana z lososiem, ale... jejku jej, palce lizac, niebo w gebie i w ogole! Zdjecie totalnie zrobione na odwal, bo tak nam bylo spieszno, zeby zaczac jesc, ze zadnej nie chcialo sie czekac. Juz i tak nasza pokusa siedziala w piekarniku prawie 45 minut dluzej niz miala...
Calosc robiona we trojke z Anita (szefem calego dzisiejszego przedsiewziecia) oraz Natalia. Z kazda kolejna potrawa rosnie liczba kucharek. Coz, ponoc gdzie kucharek szesc, tam nie ma co jesc (ale jesli ktos czyta basha, to pewnie pamieta, co zamiast jedzenia jest ;])

Do wyprobowania jest jeszcze cala masa innych rzeczy. Kolekcjonuje przepisy, dziewczyny tez maja oczy i uszy otwarte na nowe rzeczy, wiec jest szansa, ze do domu wroce z kompletem nowych smakow.

Jutro z kolei idziemy do znajomej na SaunaParty, w czasie ktorego zostaniemy uraczone rakami po finsku. Zobaczymy, moze to bedzie nastepne nasze przedsiewziecie kulinarne?


*Guniu, to tak z dedykacja dla Ciebie, fretko ;)

sobota, 31 października 2009

Matka oli hauska. Czyli pozdroz byla wesola :)

Wrocilam z naszego spontanicznego podbijania Finlandii. Cztery dni, piec miast, wydane chyba grubo ponad 200 euro w sumie. I jedna konkluzja: przejazdy - 75 euro, noclegi - 75 euro, radosc odkrywania miejsc nieznanych - bezcenna, ale NIE ZA WSZYSTKO zaplacisz karta Maestro. Trzeba pamietac o tym na przyszlosc.

Odwiedzilysmy z Natalia w czasie naszej dosc spontanicznej wyprawy: Kuopio, Kajaani, Sotkamo (wraz z przyleglosciami w postaci Vuokatti i terenow okolicznych) i Joensuu. Kuopio juz znalam wczesniej, poza tym - jak to z wiekszoscia finskich miast bywa - wystarczy dzien, by je cale obleciec i moc powiedziec, ze juz sie wie, gdzie sa najwazniejsze atrakcje turystyczne.

Kajaani zaliczylysmy tez tak jakby przelotem, w dlugim oczekiwaniu na autobus do Sotkamo. Wystarczylo, by przejsc centrum, obejrzec glowny kosciol, piekny zolciutko-kurczaczkowy ratusz, kilka pomnikow (standardowo - ku pamieci tych, co polegli za ojczyzne; w kazdym miescie widzialysmy przynajmniej jeden taki pomnik), a nawet zjesc obiad. Warto tam jeszcze kiedys wrocic, bo chce odwiedzic tam co najmniej dwa miejsca. Ale na razie robie sobie szlaban na podrozowanie.

Najwieksze wrazenie zrobilo na nas Vuokatti i okolice. Miejsce jest typowo rekreacyjno-sportowe. Spa. Baseny. Stoki narciarskie i skocznie. Trasy spacerowe. Szlaki wedrowne. Tam pojechalysmy (znow dosc spontanicznie) poszwendac sie po lasach. Wyruszylysmy trasa Eino Leino:

Trasa srednio wymagajaca, ale za to niesamowicie malownicza. Uroku dodawal jej sniezek lezacy na sciezkach i drzewach oraz zamarzniete stawy i jeziora w okolicy. Widok ze szczytu Vuokattivaara byl naprawde wart tego gramolenia sie pod gore w mrozie. Choc wspinanie sie pod gore nie bylo koniec koncow takie zle, bo droga w dol wiodla przez nieco podmokle tereny i czulysmy sie, jakbysmy trafily na jakies bagno.

Marzy mi sie wyruszenie w podobna trase, ale duzo dluzsza. Taka kilkudniowa, ze spaniem w domku na szlaku zwanym 'kota'.

W takiej kocie mozna przenocowac, ogrzac sie, a czasami nawet skorzystac z sauny. Jedynym warunkiem jest pozostawienie wszystkiego w takim stanie, w jakim sie go zastalo. Posprzataj po sobie. Narab troche drewna. O dziwo, jakos sie ten system tu sprawdza ;]

Sotkamo zostawilysmy sobie na nastepny dzien, bo wrocilysmy nieco zmeczone po calym dniu na swiezym powietrzu. Padlysmy jak muchy kolo 22 (my! ktore zawsze siedzimy do idiotycznych godzin nocnych!) i nastepnego dnia pozwiedzalysmy te prawie 11tysieczna metropolie. To byl czwartek i mieli racje w wiadomosciach - od czwartku temperatura drastycznie spadla. Minusow faktycznie troche bylo. Skrocilysmy wiec zwiedzanie do absolutnego minimum na rzecz hazardu na stacji autobusowej.

Po Sotkamo wpadlysmy jak po ogien do Joensuu, wlasciwie tylko po to, by pojsc do muzeum. Ale muzeum bylo tego jak najbardziej warte. Karelia w pigulce. I, jak wszystkie chyba skandynawskie muzea, dopieszczone tak, ze nudzic sie nie mozna. Prezentacje multimedialne, makiety, odsluchy muzyki, stanowiska komputerowe - cokolwiek sobie czlowiek zamarzy. Mozna dotknac, posluchac, obejrzec, niemalze polizac. Nic dziwnego, ze spotkalysmy tam calkiem sporo mlodych ludzi, ktorzy poszli sobie w to piekne czwartkowe poopludnie do muzeum ze znajomymi, a nie pod przymusem ze szkola. U nas widok raczej niespotykany.

Joensuu sprawilo na nas wrazenie bardzo studenckiego miasta. Dosc duzo mlodych ludzi, duuuuzo pubow (samych irlandzkich knajp z Guinessem w centrum widzialam dwa), knajpeczek i restauracji, a do tego, pozor! pozor! bary z niezdrowym zarciem czynne do 4! Znaczy sie - w Joensuu imprezy koncza sie pozno, a nie jak erasmusowe imprezy w Hell, gdzie o 2 zwija sie manatki ;] CIMO (organizacja, dzieki ktorej rok temun bylam na kursie w Oulu) organizuje nam wyjazdy stypendialne na koniec studiow na semestr do Finlandii celem szykowania pracy mgr. Zaczynam rozwazac wyjazd do Joensuu ;]

I tak wlasciwie po krotkim obiegu centrum Joensuu wrocilysmy do Helsinek. Punkt sprzedazy biletow na pociag wygladal niemal jak terminal lotniczy w Turku - jeden wielki barak wygladajacy jak zywcem wyjety z placu budowy. Za to pociag - ach, gdyby tak wszystkie pociagi u nas wygladaly... Jak mysle o tym, ze w Polszy znow czeka mnie ponad 5godzinne kwitniecie w naszym kochanym pekape (chyba ze znow sie czas podrozy na trasie Gdynia-Poznan wydluzyl...), to az sie odechciewa.

Wrocilam padnieta, ale zadowolona. Mam nadzieje, ze w czasie wiosennej przerwy jakos mniej spontanicznie, a bardziej z glowa uda nam sie zorganizowac sobie czas. A teraz pozostaly mi dwa dni wolnego i trzeba je jakos rozsadnie wykorzystac. Najlepiej odpoczac po wycieczce :)

sobota, 24 października 2009

Kraj absurdu part 2

Kto z was wiedzial, ze w Finlandii jest prohibicja? Alkohol mozna tutaj kupic jedynie miedzy 9 a 21. Inna sprawa, ze w zwyklych sklepach czy supermarketach kupi sie jedynie piwo lub cydr. Wszelkie inne alkohole mocniejsze od piwa sprzedawane sa w tzw. Alko, monopolistycznej sieci monopolowej ;)

Pamietam moj pierwszy wieczor w Finlandii w zeszlym roku. Przyjechalismy do Turku, zostawilismy rzeczy na dworcu i wyruszylismy w miasto. Przeszlismy przez R-kioski, w ktorym tez oczywiscie mozna kupic piwo, i skusilismy sie na cyderki. Stoimi przy kasie, pani spoglada na nas dosc podejrzliwie, patrzy na zegarek, znow na nas, po czym laskawie kasuje nas za ten alkoholol. Byla dokladnie za trzy dziewiata. Gdybysmy podeszli do kasy minute po dziewiatej, nie byloby o czym rozmawiac. Zakaz to zakaz.

Bardzo czestym widokiem, zwlaszcza w okolicach zblizajacego sie weekendu, sa - jak juz pewnie wspominalam - ludzie wracajacy z pracy z jamnikiem pod pacha. W piatkowe i sobotnie wieczory kazdy szanujacy sie Fin zalewa sie w trupa, w niedziele leczy kaca, zeby od poniedzialku znow byc trybikiem w maszynie. Czasami zdarza im sie pobalowac w srode (zwana tutaj pikku perjantai, czyli malym piatkiem), ale nigdy jakos przesadnie. Owa prohibicja uczy ich, tak na dobra sprawe, racjonalnego gospodarowania czasem i myslenia o przyszlosci. Nie ma opcji, ze o 23 konczy sie alkohol i trzeba wybrac sie do nocnego, o nie! Trzeba zaplanowac, ile sie wypije, na co i w jakiej ilosci ma sie ochote, a potem zaopatrzyc sie w odpowiednia tego ilosc tak, zeby w czasie imprezy nie martwic sie o ewentualne braki w butelkach.

Hmm, nie pamietam, kiedy ostatni raz balowalam. Jak juz mowilam - moje zycie erasmusowe mocno kuleje. Ale bylo to chyba tydzien temu na naszej parapetowce, gdzie byla cala dwojka gosci (dwojka innych gosci zgubila sie w okolicach naszej dzielnicy, a ze nie wzieli ze soba naszego numeru telefonu, to nie mogli sie odnalezc; uroki mieszkania na zadupiu zwanym Espoo). Malo ludzi, nie? Nie wiem, czy za daleko (fakt), czy po prostu nie przepadaja za taka forma imprezy, ale szkoda, ze nie bylo ich wiecej, bo sie swietnie bawilismy (pijackie gry planszowe rzadza). W ogole idea domowki wsrod tych ludzi jest malo popularna. Jak dla nich to w domu mozna zrobic maly bifor, zeby potem udac sie do jakiegos klubu czy pubu. Dla nas domowka to jedna z lepszych form imprezowania. Coz, pewnie wychodzi z nas nasza slowianskosc...

Cale szczescie w poniedzialek wyruszam na kilkudniowa wyprawa (jednak nie Laponia, niestety! Choc moze powinnam sie cieszyc, tydzien temu w Rovaniemi bylo -15 stopni, a my chcialysmy jechac jeszcze ho-ho-ho dalej na Polnoc), wiec moze tam troche bardziej skorzystamy z urokow erasmusa :)

I njus z ostatniej chwili. Nasz uniwerek, owszem, dal nam lekka raczka te 10 dodatkowych miesiecy na nas dwie, napisal w tej sprawie do Hellsinek, ale niestety Helsinki nic o tym nie wiedza. Oni sa jak najbardziej za tym, zebysmy zostaly, tervetuloa i inne takie, ale nie maja pojecia, o co chodzi. Serio nie wiem, kto ma wiekszy burdel - oni czy my. Czasami tesknie za nasza polska uniwersytecka burdelowata biurokracja.

piątek, 16 października 2009

Finlandia? Nie polecam ;)

Zdecydowanie nie polecam Erasmusa w Finlandii. Nie chodzi tylko o pogode czy o ceny. Najwiekszym mankamentem jest to, ze trzeba byc na wszystkich zajeciach obecnym. Serio, wlasciwie wszystkie zajecia zaczynaja sie od sprawdzenia obecnosci. Nie ma, ze sie zabalowalo albo wlasnie chce sie zabalowac. Trzeba przyjsc i odrobic panszczyzne, jesli oczywiscie chce sie miec ECTSy uzbierane.

A jak sie jeszcze jest na samym poczatku, kiedy uklada sie plan, troche zbyt ambitnym, to ma sie przesrane juz na maxa. Po kilku dniach, jak ma sie zajecia od 10 do 18, czlowiek zaczyna sie zastanawiac, z ilu tak wlasciwie moze zrezygnowac. Gorzej, jak okaze sie, ze powinien chodzic na wszystko, bo inaczej jego wlasny uniwerek bedzie krecil nosem.

Przez to, ze mam naciapany caly tydzien, moje zycie erasmusowe kuleje. Wczoraj wieczorem doszlysmy do wniosku z Natalia, ze w przyszlym tygodniu TRZEBA isc na jakas impreze. No trzeba, trzeba, dawno nie bylysmy. W te sobote impreza bedzie u nas (ciekawe, jak wypali, ile osob przyjdzie i jak sie beda bawic), ale wypadaloby tez wyskoczyc na jakies erasmusowe balety. Boze. Ja to mowie? Ja, taka antyimprezowa studentka? Wierzyc mi sie nie chce. Co ta Finlandia robi z ludzmi...

Ale pocieszajace jest to, ze skoro z testu z poczatku semestru mam juz 40 ECTS, a jesli zdam w tym semestrze wszystkie egzaminy, to bede miala razem chyba rowno 60 punktow, to w przyszlym semestrze bede chodzic tylko na to, co mi sie podoba. I nie mam zamiaru sie przepracowywac ;] Bedzie wiosna, bedzie ladna pogoda, bedzie cieplo (no dobra, cieplej) - nie ma sensu siedziec od rana do nocy na uczelni.

Byle do wiosny!

poniedziałek, 12 października 2009

Piekna zime mamy tej jesieni

Dzis zaczela sie 'zima'. Spadl pierwszy 'snieg'. No, popadalo sobie takie wodniste bialawe cos, ale cale szczescie nie zostalo z tego nic - topnialo jeszcze w powietrzu. Temperatura jest jeszcze dodatnia (cale pol stopnia), ale chyba nie na dlugo.

W mieszkaniu chlodnawo, mimo ze kaloryfery na maxa. Sa jakies takie letniawe, ale wszystkie mamy nadzieje, ze im zimniej bedzie na dworze, tym bardziej beda grzac. Bo jak grzac nie beda, to my wtedy zaczniemy ostro grzac mimo wysokich cen alkoholu.

Wczoraj odbyla sie wielka akcja uszczelniania okien papierem toaletowym i tasma klejaca. Wydaje mi sie, ze jest cieplej, a przynajmniej juz tak nie wieje. Tak tylko sobie lekko ciagnie z tych wszystkich szczelin. W naszym pokoju to przynajmniej kwestia tylko okna. Gorzej maja Anita i Irmina, w ktorych pokoju jest szczelina w scianie prowadzaca do sasiadow. Dzieki niej maja zapewnione doznania dzwiekowo-zapachowe. Szkoda tylko, ze nasi sasiedzi sa chyba dosc marnymi kucharzami...

Drzwi wejsciowe maja tez jakies szpary, bo bardzo dziwnie przez nie szumi. I ciagnie tez. I slychac, co sie dzieje na klatce. Juz wiemy, o ktorej sasiedzi robia sie najbardziej aktywni i laza po klatce.

Niska cena mieszkania nagle przestaje dziwic.

wtorek, 6 października 2009

Ile Polski w Finlandii?

Do czego to doszlo, zebym dopiero w Finlandii nadrabiala zaleglosci z najnowszych polskich filmow! Jakos zawsze zal mi pieniedzy na nasze polskie kino (zawsze jak kupuje bilet na polski film czuje sie jak Kiler z koncowki pierwszej czesci...), a tutaj przynajmniej mam okazje obejrzec to za darmo.

Wszystko dlatego, ze w poniedzialek zaczal sie organizowany pod patronatem polskiej amabsady 'Polish Film Week' Festival. Wejscie na filmy jest za darmo, ma sie mozliwosc porozmawiania z rezyserami oraz oczywiscie ambasador polewa wino.

W poniedzialek bylam na 'Malej Moskwie', filmie dosc... naiwnym i przeslodzonym jak na moje mozliwosci odbioru. W srode ide na '33 sceny z zycia', czego sie troche obawiam, bo co nie co o tym filmie slyszalam, ale skoro jest mozliwosc, to warto obejrzec. Zwlaszcza, ze idziemy na niego w slowianskim gronie, gdyz ida z nami znajomi Czesi. Po filmie idziemy z nimi do czeskiego pubu na czeskie piwo. Pyszne czeskie piwo... niestety w finskich cenach, ale co tam, unia placi, trzeba korzystac! :)

piątek, 2 października 2009

Zapachnialo powiewem jesieni

Trzy razy w tygodniu zajecia zaczynaja nam sie o 10. Z reguly wstaje wtedy kolo 8.15 lub 8.30, zeby bez problemu zdazyc na autobus o 9.20.

Codziennie patrzymy na termometr za oknem, zeby wiedziec, co nas danego dnia czeka. Wczoraj, wraz z nastaniem pazdziernika, prawie nas przy tym zmrozilo. Godzina 9:00, temperatura 0 stopni. Przedwczoraj o tej samej porze byly cale 3 stopnie. W ciagu dnia temperatura siega max. 8 stopni. Zaczynam sie zastanawiac nad kupieniem grubych rajstop i cieplej bluzy. Wprawdzie juz jeden sweterek za pieniadze unii kupilam, ale... ;)

I z newsow typowo erasmusowych dodam jeszcze tylko to, ze wraz z Anita wracajaca do nas z Polski przyleci do mnie pierwsza strona mojej umowy erasmusowej, ktora nasza koordynatorka zmienila z 'jeden semestr' na 'caly rok akademicki'. Czyli to jednak prawda, udalo mi sie zalatwic przedluzenie na caly rok! Nie uwierze, poki wszystkiego nie zobacze na wlasne oczy, ale tak - zostaje tu na semestr wiosenny. Bede w Finlandii w czasie prawdziwej zimy (ktora zaczyna sie w styczniu podobno), spedze tutaj wiosne i bede swietowac z Finami w maju vappu. Jeee :)

wtorek, 29 września 2009

Kamppi

Kamppi laczy w sobie wszystko, co punkt glowny miasta (czysto subiektywnie z powodow, ktore przytocze ponizej) miec powinien. To centrum handlowe. Miejsce, gdzie mozna zjesc w biegu/na miejscu/cos egzotycznego/cos lekkiego. Sa tu sklepy czynne dosc dlugo jak na Finlandie, a do tego czynne sa chyba nawet w zimowe niedziele (gdyz normalnie zima w niedziele zakupow sie nie zrobi). Jest tu metro oraz stacja autobusow miejskich i miedzymiastowych.

Przez Kamppi przechodze co najmniej dwa razy w ciagu dnia. Raz przyjezdzam z Espoo, drugi raz w drodze powrotnej do domu. Po miesiacu zaczyna mi sie to miejsce powoli przejadac, mimo ze Finowie dbaja o nasze rozrywki.

W korytarzu, ktory prowadzi do autobusow jadacych do Espoo, codziennie ustawiaja sie stanowiska, gdzie przystojni panowie/piekne pani chca nam za darmo wymasowac rece/zrobic makijaz/wyprostowac wlosy (o niczym innym nie marzy osoba swiezo po trwalej) itd. Kazdorazowe wyjscie z Kamppi i przejscie przez plac przed nim stanowi takze swoista atrakcje.

Ostatnio spora czesc placu zawalona byla drewnem, ktore dziwnie poprzebierani ludzie rabali i pilowali w takt muzyki granej na skrzypcach i pianinie, badz co badz drewnianych instrumentach. Coz to? Jakas manifestacja przeciwko nadmiernemu wycinaniu lasow.

Dzis reklamowal sie u nas finski region Savo. Mozna bylo przeczytac gazete 'Saimaa', kupic kalakukko lub posluchac regionalnej muzyki.

Poza eventami niepowtarzalnymi moje serce zdobylo sobie juz kilka firm, ktore prawie ze co rano kusza nas swoimi wyrobami. Dzisiaj oblowilam sie w dwa jogurty Valio (firma, za ktora na mysl o powrocie do Polski juz zaczynam tesknic), a byl to nie pierwszy raz. Udalo nam sie takze dostac butelke Fanty, co oznacza, ze tak wlasciwie jestesmy 20 centow do przodu, bo butelke mozna bylo sobie ladnie zutylizowac w oddawalni butelek. Tutaj dwadziescia groszy, tam dwadziescia groszy, prawda Mamo? ;)

I pomyslec, ze rok temu jak szwedalam sie noca po Kamppi, w zyciu bym nie pomyslala, ze rok pozniej bede spedzac tam az tyle czasu. Boze, ale bylam wtedy szczesliwa ;]

piątek, 18 września 2009

Tak oto sobie studiujemy :)

Zajecia zaczely sie juz dwa tygodnie temu, ale dopiero od tego tygodnia mamy juz pelen pakiet zajec. Zapowiada sie, ze bedzie to i dosc ciekawe, i dosc proste zarowno pod wzgledem materialu, jak i finskiego. Nie obylo sie jednak bez problemow, co udowodnilo mi, ze nasz organizacyjny burdel na polskich uczelniach nie nalezy wcale do tych najgorszych.

Jakos tuz przed wyjazdem dostalysmy maila od Saszy, ktory jest sekretarka na naszej katedrze, ze MUSIMY dokonac zapisow na kursy osobiscie u niego. Termin: 1-4 wrzesnia, wtedy i tylko wtedy, amen. No to co? Pierwszego poszlysmy na uczelnie, zeby wszystko zrobic i miec z glowy, nie martwiac sie, ze zabraknie miejsc. Idziemy do Saszy, mowimy, o co nam chodzi, a on uprzejmie prosi, zebysmy wrocily za poltorej godziny, bo musi wyjsc. Wracamy, powtarzamy cala sprawe, na co on - ja was nie moge zapisac, jest was za duzo (cale cztery). Mozemy zapisac sie przez net. Macie juz numer studenta i haslo do sieci studenckiej? Nie? To ja nic nie moge zrobic. Po numer idzcie na drugie pietro, po haslo na trzecie.

Idziemy po numer studenta do szanownej pani Tuuli. W koncu zapisy sa od dzisiaj, nie? A w biurze zdziwienie, ze jestesmy tak wczesnie, przeciez caly kurs orientacyjny zaczyna sie jutro i wtedy dowiemy sie wszystkiego. Okazalo sie, ze czegos tam nie dostalysmy listem od nich w ogole i jakies takie niedoinformowane jestesmy. Tak dla odmiany.

Nastepnego dnia zaczal sie kurs. Smiech na sali. Nudy, problemy ze sprzetem (skomplikowana istrukcja obslugi mikrofonu - trzeba mowic DO niego. Kraj hi-tech?) No ale dobra, przetrwalysmy, odbebnilysmy wszystkie trzy dni. Dostalysmy w koncu swoj pakiet studencki wraz z numerem, potem razem z tutorka zalatwilismy haslo do sieci ('pamietajcie - haslo dziala tylko przez 5 logowan, musicie je zmienic, mozecie to zrobic kiedykolwiek i gdziekolwiek'). Haslo zaczelo dzialac dopiero nastepnego dnia i nagle zrobilo sie dosc pozno i czesc kursow byla juz zaklepana na ful. No ale ok, wybralysmy kilka kursow, pozmienialysmy adres z polskiego na nasz finski i probujemy zmienic haslo. Niestety takiej opcji nie ma. Co sie okazuje? Wcale nie mozna tego zmienic wszedzie, tylko koniecznie na komputerze na uczelni. Jakos to chyba umknelo ich uwadze.

Generalnie juz chyba najgorszy burdel uczelniany mamy za soba (zebym tylko nie wykrakala...) i juz wszystko dziala. Choc przyznam, ze bardzo trudno bylo ustalic sobie caly plan zajec. System kursow jest bardzo dobry, bo mozna wybrac, co sie chce i co nas interesuje, ale dla nas to jednak nowosc i ciezko nam sie bylo przyzwyczaic do tego, ze trzeba pilnowac terminu rejestracji i pamietac, ze sa limity miejsc.

Co tym bardziej utwierdza mnie w przekonaniu, ze finski system bardzo dobrze uczy mlodych ludzi odpowiedzialnosci. Nas sie wychowuje pod kloszem, wszystko jest podane na tacy i nie trzeba sie niczym martwic. Tutaj dzieci sa puszczone wolno do pewnej granicy (czasami niestety dla mnie niepojetej) i musza ponosic odpowiedzialnosc za wlasne czyny. Tak samo same musza sie zainteresowac, co studiuja, jak to sobie ustala, czy i jak chodza na zajecia i jak zdaja egzamin, jesli na zajecia chodzic nie moga. Juz samo to uczy bardzo wiele.

I jeszcze jedna perelka ichniego systemu, ktora mnie urzekla. Sport. Kupilysmy SPORTTI KORTTI za calutkie 40 euro na trzy miesiace (jeee, kolejny wielki wydatek!) i mamy wstep na wszystkie cztery kampusy, wszystkie zajecia sportowe i silownie. Trzeba sie na nie zapisac na tydzien przed zajeciamy (czyli nie na caly kurs kilkutygodniowy, tylko z zajec na zajecia). Bylam juz na salsie (po finsku, wow! niezapomniane przezycie), dzis ide na bellydance (coz za orientalne polaczenie - taniec arabski w wykonaniu finki i po finsku :D), a takze juz dwa razy zahaczylam o silownie. Silownia jest wielka, bardzo dobrze wyposazona, a co jeszcze bardziej mnie urzeka - przy kazdej przebieralni jest sauna... Po prostu zyc nie umierac! :)

Z tematow typowo uczelnianych to by bylo na tyle. Dzis wybywam na weekend do kesämökki, czyli do domku letniskowego polozonego jakies 100km od Helsinek. Wypad z helsinkim AEGEE. Czyli zapewniona dobra zabawa :)

wtorek, 1 września 2009

Przewodnik po Finlandii i obowiazujacych tu cenach

Cale szczescie, ze wode mozna pic hektolitrami z kranu. To chyba jedyna przyjemnosc w Finlandii, ktora nic nie kosztuje i mozna ja dosc latwo skombinowac. Bo z innymi rzeczmi jest niestety troche trudniej.

Szok cenowy przezylam, jak bylam w Finlandii pierwszy raz. Teraz juz nie przeliczam wszystkiego na zlotowki po aktualnym kursie euro (nawet go nie sledze, wole sie jeszcze bardziej nie dolowac, choc dochodza mnie mile plotki, ze niby euro spada?), tylko staram sie porownywac ceny i wybierac najtansze sklepy albo najtansze w miare mozliwosci marki.

Taki maly cennik, jesli ktos by byl ciekawy, ile kosztuje zycie tutaj.

Jogurt pitny litrowy: moj ulubiony kosztuje 1,65-1,85, tej samej firmy, ale z innej serii - okolo 1 euro, inne jogurty wahaja sie miedzy euro a 3.

Mleko litrowe zwykle: 0,80, mleko litrowe pyszne slodziutkie: 1,30

Chleb razowy 6 palatow, czyli podwojnych kromek: 1,35

Piwo Karjala 0,568l: 2,52 plus 0,15 kaucji

Groszek bonduelle: 1,75, groszek marki-robiacej-wszystko-glownie-chemie-domowa: 0,75

Musli (lub jak kto woli mysli): 3,75

Plyn do prania marki-tej-od-groszku: 2,80 za litr

Plyn do plukania marki-jak-wyzej: 1,50 za 0,75l

Papier toaletowy sztuk 24: 6,90 (ceny za opakowanie 40 rolek niestety nie pamietam, za duzy szok)

I moj osobisty hit na dzisiaj - karta strefowa na komunikacje miejska na cale dwa tygodnie: 61,60 plus 9 euro za wydanie karty. Co i tak przy jednorazowym przejezdzie 4 euro robi roznice.

Miodzio.

Hmm przy okazji widac, co tutaj najczesciej kupuje. Jogurt, mleko, chlebek i piwo. Choc piwo zaliczylam jak na razie tylko jedno, ale planujemy kupic sobie wkrotce tzw. 'jamnika':


Na spacerze z takimi wlasnie zwierzatkami mozna najczesciej spotkac Finow w parkach w weekendy. Po obaleniu takiego jamniczka (pojedynczego 12 lub podwojnego 24) staja sie naprawde wybitnie rozmowni, otwarci i glosni. Ceny jamnika nie pamietam, ale pewnie po najblizszym obaleniu z dziewczynami sie pochwale ;]

niedziela, 30 sierpnia 2009

Nadgorliwi Finowie - lamiemy stereotypy

Dla informacji tych, ktorzy jeszcze tego jakims cudem nie wiedza - wzielam na erasmusa rolki. Tak, wcisnelam je jakos do walizki. Tak, tachalam te ciezka wazlizke ze soba. Tak, mam zamiar z tych rolek korzystac. Kropka :)

Jak na razie skorzystalam z nich dwa razy, a biorac pod uwage fakt, ze jestem tu od czwartku, to chyba calkiem niezly wynik. Jezdze sobie na pobliskim parkingu wokol zaparkowanych tam samochodow, zeby przypomniec sobie co i jak. Niestety, piekne sciezki rowerowe sa jak dla mnie zbyt blisko ulicy i najpierw musze sie znow wdrozyc w jazde. Ale juz jutro planuje je wyprobowac.

Dzisiaj przy tej sposobnosci udalo mi sie przekonac, ze Finowie nie sa jednak tacy niesmiali i zdystansowani. A ostatnio coraz wiecej takich objawow zdolalam zaobserwowac.

Troche juz na tym parkingu czasu spedzilam, a dopiero przyuwazylam jeden samochod, ktory na niego wjechal. Wysiadl z niego jakis facet, ktory od poczatku mnie obserwowal. Przeczekalam, poki sie gdzies nie usadzi (nie chcialabym zahamowac mu na rufie), wiec zrobilam kolejna rundke wokol aut, on wyszedl i powital mnie ladnym 'moi!'. Przywitalam sie rowniez, ruszylam dalej, a on (sam z siebie, bez mojego zagajania rozmowy!) zapytal mnie, czemu nie mam ochraniaczy ;] Chyba sie zmartwil, ze moze mi sie cos stac. Po czym (rowniez sam z siebie!) rzucil luzna uwage, ze asfalt tutaj taki kiepski. 'Owszem, tam wprawdzie jest ladny asfalt, ale za duzo samochodow nieopodal', odparlam. 'No tak, za blisko ulicy', odpowiedzial mi ten wygadany Fin.

Nie wiem, moze to ja dziwnie reaguje, ale to zachowanie bylo wybitnie niefinskie. Sam z siebie zgadal. Podtrzymal rozmowe. Nie przeszedl na angielski, choc na pewno bylo slychac, ze jestem obcokrajowcem. Nie moze byc, zlamal chyba wszystkie mozliwe stereotypy dotyczace malomownosci Finow i ich stosunku do obcokrajowcow!

piątek, 28 sierpnia 2009

Kraj absurdu part 1

Wczoraj wieczorem zrobilysmy sobie we dwie z Anita rundke po osiedlu. Jakos tak wewnatrz czuje sie niesamowicie szczesliwa, ze znow tu jestem. Jak widze Finow w srodowisku naturalnym, jakos same mi sie usta smieja.

Jak najlepiej spedzic wieczor, zeby bylo bardziej 'finsko'? Oczywiscie wyjsc na jogging, na rower, wyjsc na dlugi spacer z psem lub najlepiej polaczyc to w dowolna kombinacje typu jogging z psem. Najlepsza, najtansza i najprzyjemniejsza rozrywka, dostepna dla kazdego i wlasciwie znaczna wiekszosc Finow z tego korzysta. Choc ja sie im wcale nie dziwie - gdybym miala mieszkac w tak wystylizowanym mieszkaniu, tez wolalabym spedzac wieczory, uprawiajac wszelakiej masci sporty na swiezym powietrzu.

Co wlasnie przypomina mi o rzeczy drugiej. Ich mieszkania. Dobra, przyznaje sie, bezczelnie gapilam sie w kazde oswietlone okno, ktore mi sie napatoczylo. Nie bylo trudno nic nie podejrzec, bo Finowie maja chyba jakas awersje do firanek (totalny ich brak jak Finlandia dluga i szeroka), zaslonek maja jak na lekarstwo, a chyba najbardziej ukochali rolety. Ktorych zreszta i tak czesto nie uzywaja. Tak wiec podgladalam sobie ile wlezie i jakos nie umiem sobie siebie wyobrazic zyjacej w czyms takim. Kto byl w moim pokoju, ten wie, ze lubie pomieszczenia cieple, przytulne, swojskie. Tutaj rzadkoscia sa chyba nawet sciany pomalowane na inny kolor niz bialy! Do tego najlepiej biale meble, jak najmniej i jak najbardziej praktyczne. W moim pokoju teraz jedynym akcentem innego koloru jest dziwnego koloru wyplowiala zaslonka i drewniane loze. Czuje sie jak w psychiatryku.

Ale jednego im nie mozna odmowic. Moze i te mieszkania sa minimalistyczne, ale maja tam wszystko, czego by potrzebowali. Sauna na parterze, pokoj na rowery, z ktorego jest proste wyjscie juz na trase, czyscidelko do butow przed drzwiami na klatke, wszystko ladnie ogrzewane, czesto czyszczone i utrzymywane w dobrym stanie. No, zyc, nie umierac. Zwlaszcza jesli chodzi o te saune.

Maja hopla na tym punkcie - wszystko ma byc praktyczne, minimalistyczne, zgodne z natura i zdrowe. Tylko tu jak na razie spotkalam sie z tym, ze trudno dostac inne mleko niz 'bez laktozy', maslo jest 'odtluszczone', sol smakuje jakby byla 'bez soli', a cukier 'bez cukru'. Wody butelkowanej w sklepach nie uraczysz, bo wszyscy pija z kranu. A smakuje nieraz lepiej niz nasza zrodlana.

Czego niestety nie mozna powiedziec o ich piwie, zwanym lepiej pod nazwa 'siki renifera'. Ugh czego jak czego, ale piwa robic nie umieja :)

czwartek, 27 sierpnia 2009

A w Finlandii pada...

Jaka pogoda w Polsce? Pewnie sloneczko, ciepelko i piekna koncowka lata? W Finlandii lato juz chyba przebrzmialo. Ale czego ja sie spodziewalam, w koncu tutaj idzie jesien.

Dotarlysmy do Helsinek dzis nad ranem. Podroz minela, o dziwo, spokojnie, ale to chyba dlatego, ze limit niepowodzen i kiepskich niespodzianek wyczerpalysmy juz na samym poczatku. Inteligentnie wyjechalysmy z domu o tyle wczesnie, ze nigdzie sie nie spoznilysmy. A bylo blisko...

Problem z portem gdynskim jest taki, ze mamy tych terminali ciut ciut i jeszcze troche. Promowy jest tylko jeden. Reszta to kontenerowe, drobnicowe czy jakie tam. No to co? Lecim na promowy, jak sama nazwa wskazuje, stamtad odplywaja promy, prawda? A jednak nie. Okazalo sie, ze musimy sie wrocic pod dworzec morski, a nastepnie jechac znow do kolejnego terminalu, zeby wejsc na prom. Jakos nam sie jednak udalo doczlapac do miejsca koncowego, nie pogubiwszy po drodze zadnej skladowej naszego bagazu, ale co sie stresu najadlysmy, to nasze.

Podroz trwala 18 godzin. Od 11 czasu gdynskiego do 6 czasu helsinskiego. Prom opustoszaly, nie liczac starszych finow i polskich dresow. Ale za to jak wyposazony! Sauna! Silownia! Jacuzzi! I inne uciechy. Za pozno sie jednak zorientowalysmy, wiec sauna zdazyla wystygnac (grzali tylko do 22, a nam na wygrzewanie zebralo sie dopiero kolo polnocy), a jacuzzi juz dogorywalo. Ale chwilke zdazylysmy sie nacieszyc, podobnie jak silownia :)

Z helsinskiego portu do Espoo pojechalysmy burzujsko taksowka. Tak na dobra sprawe to sie nie nanosilysmy tych bagazy za bardzo. Z domu do taksy, z taksy bezposrednio pod winde na promie, z promu do taksy i z taksy trzy pietra w gore juz do domu. Ale mimo wszystko czujemy sie ciagle padniete.

Mieszkanie jest calkiem niezle. Trzy pokoje, dwie male garderobki, duza kuchnia i lazienka. No i balkon. A najbardziej niesamowity ze wszystkiego jest widok z okna. Drzewa. Drzewa drzewa drzewa. Chcialabym moc codziennie wstawac i przez okno widziec tyle zieleni. Naprawde poprawia nastroj.

Podziwiam sie sama za zdolnosc tak szybkiej adaptacji. Po pol godziny w kabinie na promie czulam sie tak, jakbym tam byla juz kilka dni. W tym mieszkaniu po chwili juz poczulam sie jak u siebie. Choc do wielu rzeczy bedzie mi sie trudno jednak przyzwyczaic. Finowie np z reguly nie maja w ogole parapetow. A okna podzielone sa w pionie na dwie czesci - jedna z nich zajmuje 1/6 calosci i tylko ona jest uchylna. A i to nie na osciez. Albo ich piekarniki sa wielkosci sredniego garnka. Nic dziwnego, skoro ich chleb rosnie na wysokosc trzech centymetrow.

Do paru innych rzeczy tez bede musiala przywyknac. Ale teraz najchetniej to bym sie po prostu zdrzemnela :)

poniedziałek, 24 sierpnia 2009

Przygotowania cz.1

Za dokładnie 48 godzin będę stała w kolejce do odprawy na prom Gdynia-Helsinki. Objuczona jak wielbłąd - z jednym plecakiem wypchanym ciuchami, jedną torbą z kosmetykami, z kolejną torbą z żarciem i z wielką siatą z rzeczami, które się do powyższych nie zmieściły. Znając życie połowa tych rzeczy nie będzie mi potrzebna albo użyję ich tylko raz. Coż, przynajmniej już zrezygnowałam z brania 10 par butów...

Nie pomyślałabym nigdy, że przygotowania do wyjazdu na kilka ładnych miesięcy potrafią być tak męczące. Minęły czasy, kiedy pakowanie trwało u mnie przysłowiowe pół godzinki i jakoś nigdy niczego nie zapominałam. Teraz muszę pamiętać o wszelkich kartach ubezpieczeniowych, załatwieniu spraw z uczelnią, odwiedzeniu wszystkich możliwych lekarzy i innych takich. Seriously, pakowanie w tym wszystkim to pryszcz.

A mimo to do końca spakowana jeszcze nie jestem. Od pakowania ważniejsze jest teraz poodwiedzanie znajomych, podzwonienie do najbliższych, obskoczenie ukochanych trójmiejskich miejsc i należyte opicie wyjazdu. No nie ma czasu, nie ma!

I choć cała ta wyprawa na 'daleką Północ' była marzeniem mojego życia, to im bliżej, tym bardziej mnie to przeraża. Jakie to szczęście, że od momentu wejścia na prom do dopłynięcia do portu helsińskiego minie prawie cała doba. Będę miała czas na przestawienie się na myślenie w kategoriach erasmusowych. I na przygotowanie psychiczne na to, że kraj, do którego jadę, nie jest tak do końca normalny...